Trzydzieści pięć lat
temu, 13 grudnia, zimową nocną ciszę przerwał przeraźliwy sygnał
dzwonka okrętowego. Czwarta rano. Alarm bojowy. Wszyscy migiem
zajęliśmy swoje stanowiska bojowe. Staliśmy przy kei w porcie
wojennym. Co się dzieje? Ćwiczenia ? Wojna ? Przecież alarm bojowy
o 4. nad ranem i w dodatku niezapowiedziany to niecodzienność, więc
coś się musi dziać. Okręt był gotowy do wyjścia w morze. Każdy
był na swoim stanowisku. Co nastąpi? Burza myśli pełnych
niepokoju, wizja wojny pojawiła się w głowie każdego z nas.
Po
dwóch godzinach wielkiej niepewności zgonili nas do messy. Włączono
telewizor. Co się dzieje? Wzrok wszystkich skierowany był na postać
generała Wojciecha Jaruzelskiego. Stan wojenny? Jaka wojna? Z kim?
Niektórzy mieli lada moment iść do cywila, a teraz? Od tej pory
zaczęła się dla nas nowa rzeczywistość. Odwiedzali nas oficerowie
z WSW, rozmawiali, pytali o rożne rzeczy: jaka atmosfera panuje na
okręcie? Kto z nas ma rodzinę na zachodzie?i takie
inne sprawy. Marynarze, którzy byli członkami ZSMP (Związek
Socjalistycznej Młodzieży Polskiej) i dodatkowo kandydatami na
członków PZPR ( Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej) zostali
oddelegowani do służby w terenie. Zasilili oni tzw.
Wojskowo-Milicyjne grupy operacyjne. Ja zostałem
jako ten "nieoperacyjny".
Gryf - zdjęcie zamieszczone w artykule "Okręty Wojenne" |
Pierwszy
miesiąc stanu wojennego był najgorszy. Przerażała ta cisza, ten
brak wiadomości z zewnątrz, ten bezruch.... Codziennie to samo;
pobudka, służba, śniadanie, wachty, szkolenia polityczne.
Staliśmy w porcie. Po miesiącu rutynowych, czasem monotonnych
czynności okręt nasz wpłynął do stoczni remontowej.
Otrzymaliśmy nowe zadania: warta na bramie stoczni. Każdy wartujący
dostał broń i 3 magazynki ostrych. Rozkaz był jednoznaczny i
bezwzględny: jeżeli będzie atak na bramę, to masz strzelać.
Jeśli ty nie będziesz strzelał, to ciebie zastrzelą; jak ty nie
wykosisz, to ciebie wykoszą. Stojąc na warcie wyobrażaliśmy
sobie: a jak rzeczywiście ktoś zacznie nacierać? Czy wtedy będę
musiał strzelać?A jak w tłumie pojawi się ktoś, kogo znam?
Przecież jesteśmy w stanie wojennym, jesteśmy w zupełnie innej,
aniżeli dotąd relacji, mamy inne, niecodzienne zadania. Czasem
nasza wyobraźnia była zbyt śmiała. Wyobrażaliśmy sobie, że
lada moment natrze na bramę cały tłum. Te wizje podczas długich
godzin stania były koszmarem. Tak było od warty do warty. W
stoczni remontowej spędziliśmy ponad miesiąc. Później
zaczęliśmy wypływać w morze. W ramach ćwiczeń strzelaliśmy do
makiet. To były ćwiczenia artyleryjskie. Podczas takiej
"strzelaniny" miałem zadanie specjalne: wykręcać klosze
z lamp– taki był hałas i trzęsienie, że szklane klosze by tego
nie wytrzymały. Wśród nas byli także marynarze z bratnich krajów:
ci z Libii mieli swoich szefów i tylko tych słuchali. Mieli też
własnego kucharza. Pamiętam, że często jedli baraninę, pili colę
i palili Malboro. Pamiętam też ich charakterystyczny zapach
pomieszany z zapachem perfum z ówczesnych peweksów. Ich
przeciwieństwem,co do wyglądu i zachowania byli Wietnamczycy –
bardzo grzeczni i spokojni. Atmosfera
na okręcie w pierwszych miesiącach stanu wojennego była iście
rodzinna. Naprawdę było tak jakoś inaczej, jak to mówili
marynarze. Wtedy każdy "banior" – marynarz, zarówno ten
młody, jak ten stary banior (rok służby), czy "kątowy"(1,5
roku służby na łajbie) albo też "dziadek" –
rezerwista( po 3 latach służby) był traktowany dość przyjaźnie.
Kadra wychodziła i przychodziła po cywilnemu. Zaczęli nawet mówić
do marynarzy po imieniu. Coś jakby się zmieniło, zniknęła taka
"sztywność" między kadrą, a nami – marynarzami.
Pewnie nas wszystkich połączyła ta niepewność jutra. Przedtem
bywało różnie... Niejeden z nas dostał niezły wycisk. Pamiętam
jak podczas rejsu na pełnym morzu, w czasie sztormu, kiedy pełniłem
wachtę na mostku - zauważyłem dziwnie zachowującą się postać...
Ktoś stał przechylony przez reling i oddawał "hołd
Neptunowi". Po chwili rozpoznałem go. Był to mat, który na
naszym okręcie odbywał praktyki, bo miał zostać zawodowym
marynarzem. Ja i wielu moich kolegów marynarzy zapamiętaliśmy go
jako "sadystycznego, gnębiącego" nas mata. Widząc go w
takiej sytuacji, pomyślałem sobie: a widzisz jak to jest. Nie
zawsze tak różowo, nie zawsze ty masz władzę i możesz gnębić
podległych sobie ludzi. Dopadło i ciebie – pomyślałem. W mojej
głowie zrodziła się myśl: a co by było gdybym tak podszedł do
ciebie z tyłu i tak po prostu wyrzucił za burtę.Teraz ja mam nad
tobą władzę. Może byś sobie przypomniał o ludzkim traktowaniu
ludzi? Nie zrobiłem tego. Moje wrodzone człowieczeństwo nie
pozwoliło mi na to.
Po
trzech miesiącach służby dostałem przepustkę. Miałem dość
swojego marynarskiego stroju, zwanego kocem. Nawiasem mówiąc- nikt
z nas tego munduru nie uwielbiał. Grube, sukienne spodnie i sukienna
bluza. Jedynie czapka z odsłoniętymi uszami była dobra w lecie,
zakałą okazała się zimą. W takim stroju latem lepiej nie
wychodzić. Tak więc chcąc odpocząć od tego nie zawsze wygodnego
stroju przebrałem się u mojego wuja w cywilne ciuchy. Skutek tego
okazał się fatalny dla mnie. Na ówczesne czasy – lata
osiemdziesiąte
( każdy
młody chłopak był w wojsku) wyróżniłem się szybko w tłumie.
Zdradziły mnie ogolona twarz i krótkie włosy.... Nastąpiła
natychmiastowa kontrola WSW. Zawieziono mnie po marynarski mundur i
odstawiono do jednostki. Nazajutrz
stanąłem
do raportu. Dostałem 10 dni ancla. Znowu nowy porządek dnia: 5.00
rano pobudka + zaprawa, śniadanie o 8.00, a później to już
czynności do końca dnia – szorowanie korytarza, sprzątanie
terenu,wożenie węgla itp. Z perspektywy lat wspominając, to były
często zadania irracjonalne, niepotrzebne, no ale trzeba było mieć
zajęcie. Miejsce aresztu też znacznie różniło się od
normalności: metalowe łózko zamykane w ścianie, koc i poduszka
oraz mały okrągły stolik. Nie wiem do czego.
Po
anclu znowu wróciłem do służby na okręcie , by odsłużyć
zaszczytny obowiązek.