podaję link do artykułu : Andrzej Walter – Poeta zagubionych serc | Pisarze.pl
Nie pisałem jeszcze nigdy o jednym z najlepszych polskich poetów przełomu wieków, o którym sam mistrz Artur Sandauer napisał kiedyś, że swoją liryką trafia prosto do ludzkich serc. Jednym słowem nie napisałem nigdy o Józefie Baranie.
Przyznam się szczerze sam przed sobą, a chyba i przed Wami, że tego właśnie poetę odkładałem zawsze na pewną: własną, indywidualną i osobną półkę biblioteczną, niemal w taki zaginiony świat uniwersum wyrazu niepowtarzalności twórczości poetyckiej. Dla mnie Józek Baran jest, był i pozostanie poetą innym, niemal klasykiem, poetą indywidualnym, poetą, którego słowa brzmią jakoś same sobą i kreują w pewnym sensie własny świat, którego już tak naprawdę się skończył, którego już nie ma.
Jego staromodność, albo nazwijmy rzecz godniej: starodawność w poezji, jego niepowtarzalny, acz bardzo osobisty i własny styl oraz charakterystyczny język liryczny zawsze mnie zaskakiwał, zadziwiał i fascynował.
Wiele już przecież napisano o Jego twórczości. Jest dziś chyba jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich poetów, swego rodzaju mistrzem słowa i przekazu oraz wręcz lirycznym „towarem eksportowym”, jeśli nieco strywializujemy (postnowoczesnością) nasz język rzeczywistego i prozaicznego postrzegania. Jednak nie da się ukryć, że wiersze Barana nigdy nie pozostawiają nikogo obojętnym. Są autonomiczne. Oryginalne. Hermetyczne. Jakby opracowana w pocie czół szczepionka z poezji, na przekór kulturze słowa, która podobno się kończy.
Nic się jednak nie kończy, choć w wierszu „Historio historio …” Józef Baran pisze (pisze bez ogródek, acz smutno, chyba trafiając głęboko … do naszych serc) tak…
„i ty poezjo
kopciuszku
przewlekający
przemijalne chwile
przez ucho igielne
liryki
(…)
ocalaj
to co pomija
ślepa na kolory
głucha
na śpiew pojedynczej duszy
historia”
Ocalaj, poezjo. To co pomija, coraz brutalniej pomija, niszczy, plami i wyszydza tę skrzeczącą rzeczywistość. Jeżeli chcecie się oderwać. Uwolnić. Chcecie i łakniecie wytrawności słowa i wyjątkowej, spokojnej, cichej, bardzo prywatnej i osobistej lektury bogatej w różnorodne stany, problemy, spojrzenia: na piękno i na bolączki współczesne i chcecie się zatopić w tekstach znakomitych to musicie, powinniście wziąć do ręki właśnie tom poezji Józefa Barana, zawierający wiersze z lat 2015-2020, zatytułowany z przekąsem – „W wieku odlotowym”.
To tom: pokaźny, bogaty, zawierający niemal dwieście wierszy, podzielonych w pewnym sensie na rozdziały (odnoszę wrażenie, że tematyczne, acz można by rzecz ująć, że dzielące te wiersze na pewne stany duchowe, czy też perspektywy spojrzenia). Tom ten jednak trzyma się pewnej idealistycznej całości, w centrum której zawsze był, jest i pozostanie: człowiek, człowiek bardzo nam bliski… choć być może nawet tam… to po prostu my, ale po „tamtej” stronie zwierciadła.
Jednym słowem Józef Baran stworzył (wybacz przyjacielu) produkt idealny, w którym niby każdy znajdzie „coś dla siebie”. Ja jednak radzę wczytać się w ten tom głębiej, dosadniej, pełniej… wielokrotnie, powtarzalnie, z delektacją, której warta jest ta lektura, ta poezja – jakby będąca być może pierwszą próbą artystyczną puentowania swego artystycznego życia i twórczości przez artystę (prawie) spełnionego. (uważam, że Józek pobędzie tu jeszcze z nami jakiś czas i pomęczy się – zatem tych prób sumowania będzie więcej), a wiek odlotowy, to podskórna kokieteria (na poły) zmęczonego poety – bo któryż poeta – tu, dziś, teraz – w naszej umiłowanej Polsce XXI wieku nie jest: zmęczony, umęczony i sfrustrowany … tłumami wiwatującymi na jego wieczorach autorskich, setkami ludzi stojącymi ciągle w kolejkach po autograf, wyzłośliwiającymi się wiecznie krytykami o ich twórczości i wreszcie wysoką pozycją społeczną swoich książek?
Być może dlatego Józef Baran niemal idealnie odtworzył współczesny obraz środowiska literackiego, któremu dał perwersyjny upust w wierszu „Poezjobójcy”
(a fe)
„coraz więcej współczesnych poetów
radosnych wyznawców onana
podnieca się awangardowo
wydając dzikie okrzyki
bez udziału czytelnika
albo w najlepszym razie
przypominając faceta
który w trakcie tej rozkosznej robótki
osiąga kogucią satysfakcję
wcale nie zauważając
czy partnerka – czytaj publiczność
coś z tego dla siebie ma”
O muzo! Nie być bokserem to jest … nie być wcale. Dlatego Józef Baran przyładował nam w twarz na odlew konsekwentnie utrwalając ten wodewilowy styl opisu ciągnący się już jakiś czas… Miał prawo, bo to święte słowa. Niestety wbrew grupie radosnych wyznawców, którzy szczelnie zapełniają sale tylko dla orłów i wyfruwają potem z orgazmem we włosach przez okna otwarte na świat.
Na sali pozostają potem tylko rzędy milczących pustych foteli, a raczej tylko krzeseł, gdyż sale z fotelami są dziś zarezerwowane dla bardziej przedsiębiorczych. Nie. Nie będę trywializował wielkiej przecież poezji Józefa Barana. To utwór dla wtajemniczonych. Pozostałe wiersze są naprawdę świetne. (choć ten również filuternie mruży oczy)
***
W tomie „W wieku odlotowym”, który jak nieliczne tomy przemawia własnym, prywatnym szeptem prosto do naszych serc odnajdziemy zarówno „piękne impresje borzęcińskie związane z przyrodą i krajobrazem, jak i przejmujące ekspresje szpitalne o cierpieniu. Są tu też wiersze filozoficzne o starości i śmierci, i wiersze o miłości i umiłowaniu życia. Wiersze o bezsensie i o sensie istnienia. Jak i w poprzednich zbiorach prostota sąsiaduje w nich z wyrafinowaniem i mistrzowską celnością słowa.” Tak anonsuje listopadowe krakowskie wirtualne spotkanie autorskie Biblioteka Kraków i ciężko się z tą opinią nie zgodzić, a nawet ciężko podsumować ten tom jakoś inaczej.
Józef Baran debiutował w 1969 roku (…), to właśnie rok, w którym przyszedłem na świat. Jednym słowem autor ten skutecznie zaraził swoją poezją całe moje pokolenie, pokolenie o stopień niżej, pokolenie przełomu światów. Czy tak samo stanie się z kolejnymi pokoleniami, które powoli wyważają drzwi rzeczywistości? Obawiam się, że będzie ciężko. Ich strata, choć zdaje się, iż utwory tego Autora uznane są już przez system edukacyjny jako klasyka, ale niestety poziom wyrobienia tej młodzieży oraz nie oszukujmy się – poziom wyrobienia ich nauczycieli nie dorasta do czasów i wyzwań. A wyzwania te są coraz bardziej, jak wiemy klaustrofobiczne. Być może to jednak jest jakaś szansa na ponowne zbratanie się z poezją? Z nadmiaru czasu? Z nadmiaru upadku cywilizacji? Nie wierzę w to zbytnio, ale kto wie.
Ja drodzy Czytelnicy prochu tu nie wymyślam. O poezji Józka Barana wypowiadali się już inni, a moje odczucie tej twórczości zgodne są przecież z myślą Artura Sandauera o Baranie jako nowoczesnym poecie ludzkich serc i to znajduje jedynie poparcie, że niemal bliźniaczo postrzegają to… „ci inni”.
Czesław Miłosz zauważył, że Józef Baran: „Jest wyrafinowanym poetą, który łączy tradycyjne polskie wartości z nowoczesną formą”. Zbigniew Chojnowski w Nowych Książkach z kolei napisał: „Józef Baran jest kontynuatorem takich mistrzów czarodziejstwa poetyckiego jak Gałczyński, Twardowski czy Harasymowicz. Wszelako Baran odkrył i zajął w świecie poetów niszę jedyną swoim rodzaju, bardzo osobistą, ściśle autobiograficzną, naznaczoną w większym stopniu rustykalnością”.
Ta nisza w świecie poetów jest jednak ukierunkowana i nazwana. Znakomicie wpisuje się to w ducha epoki, w atmosferę dziejów naznaczoną dziś: rozpadem więzi społecznych, narastającą, wszechobecną i coraz częstszą samotnością czy osamotnieniem w relacjach z innymi. Ja zauważyła to Anna Dymna: „Czytając jego wiersze, odkrywam, że pytania, które sobie zadaje, zachwyty czy lęki, są też moimi. Jego słowa pomagają mi żyć: są proste, mądre, prawdziwe i trafiają prosto do serca”.
I wreszcie na koniec przywołam słowa mojego mistrza, człowieka renesansu, jak mało kto czującego poezję, legendarnego już historyka literatury z Krakowa profesora Bolesława Farona, który odniósł się nie raz do twórczości Józefa, ale pozwolę sobie zacytować te słowa o Jego wierszach:
„Z pozoru proste wiersze z wyszukaną bardzo świeżą metaforyką stawiają przed czytelnikiem lustro, w którym może znaleźć swoje odbicie, skonfrontować własne przeżycia z doznaniami poety”.
Każdy chyba polski poeta chciałby mieć poczucie takiej właśnie oceny swojej poezji… Słowa te jednak nie są przypadkowe. Są poparte realistycznym doświadczeniem po lekturze. To nie krytycznoliteracka figura retoryczna, słowa wytrychy mające uwznioślić wyraz poetyczny – to świadectwo prawdy i autentycznego przeżycia. To chyba najcenniejsze w ocenie. Nie szkic w ornamentach, lecz najprostsze odniesienie do faktycznego doznania…
Zazdroszczę Józkowi tych ocen, acz uczucie to nie jest w żadnym stopniu opakowane: zawiścią, zazdrością zaborczą, czy zazdrością negatywną wywołującą chęć zdeprecjonowania osiągnięć. To raczej (na pewno) zazdrość (wybaczcie porównanie) kibica piłkarskiego, również grającego namiętnie w nogę, podczas gdy Lewandowski strzela w 10 minut rywalom czwartego gola z efektownej i imponującej półprzewrotki, a stadion szaleje w amoku. Potem wychodzi się na boisko spróbować i jakoś nie wychodzi. Nic to przyjacielu. Nadal kocha się piłkę, nadal kocha się Lewandowskiego i żyje się dalej. To się nazywa autorytet – w tej sytuacji, ot, taki Lewandowski, Boniek, Deyna, Szarmach czy Lato. W poezji to właśnie Baran, Zagajewski, Wawrzkiewicz, Szymborska, Herbert… i inni. Autorytet – słowo dziś często zapomniane, albo co najmniej przemienione w znaczeniu, koncepcji czy w sensie. Z autorytetu prawdziwego, popartego postawą, prawdą i dobrem uczyniono autorytet celebrycki, którego źródeł doszukuje się w pięknie, bogactwie i popularności – tam dziś powędrowały podskórne idee autorytetu … Mój Boże – jakiż upadek. Tak się kończy ten świat.
Taka to jest poezja Józefa Barana i pewnie dlatego zewsząd słyszę – dajcie już spokój z tym Baranem. Dajmy zatem spokój „z tym Baranem”, zostawmy Barana w spokoju – niech pisze, przecież to wychodzi mu najlepiej. A my przeczytajmy na koniec wiersz Józka Barana jakże źle puentujący ten tekst…
Fraszka na ważniaka
ubierasz swoją nicość
we wszechwiedzące słowa
stroisz niebotyczne miny
balonie nadęty
prochu wygarniturowany którym
za chwilę się staniesz
z szarżą wstęgą tytułem biretem
kaprala
senatora
kardynała
króla
profesora zwyczajnego
albo innego
głupca utytułowanego
jakim wszyscy tu jesteśmy
pod słońcem i gwiazdami
robisz wszystko żeby być Kimś
ale jak już jesteś Kimś
mógłbyś wreszcie
być przez chwilę sobą
Nie jest łatwo być sobą… poza tym cóż to znaczy: być sobą? Czy dziś w ogóle można być sobą, kiedy świat wymaga od ciebie, abyś był wszędzie kimś innym? Masz być: łatwomanipulowalnym konsumentem w otoczeniu elektronicznej rozrywki chłonącym kierunek poruszania się stada i poruszającym się wraz z nim, masz być trybem w maszynie świata, dobrze naoliwionym i niezawodnym, masz być nikim, numerem, peselem, następnym przypadkiem…
A przecież wiemy, jak być sobą. Wystarczy przestać słuchać utytułowanych głupców… Powstaje dziś pytanie jak to uczynić?
Czytajcie Barana. Choć apel to nieco absurdalny. Do kogo? Większość naszych piszących czyta jedynie samych siebie. Ta garstka, która jeszcze czyta innych nie ma siły, aby się odnaleźć, scalić, zsolidaryzować i powiedzieć coś jednym, wspólnym głosem. Cała reszta coś tam czyta, ale poezja jest … za trudna. Wyparto ją z przestrzeni publicznej. A ci, którzy czytają te słowa zapewne i czytali i znają takiego polskiego poetę jakim jest dziś Józef Baran. Pytaniem kluczowym jest – czy potrafią tę poezję: pojąć, odczuć i przeżyć, i czy również trafia głęboko do ich serc… gdyż są to dwie różne sprawy: znać i pokiwać głową – oj tak, ja znam, znam …, a znać naprawdę.
Ech, dajmy już spokój z tym Baranem…
Andrzej Walter