Witajcie. Wczoraj pisałam o emigracji - za chlebem.
https://pixabay.com/pl/szlak-walk-ptaki-emigracja -%C5%9Bcie%C5%BCka-1172294/ |
Dzisiaj c.d.
https://pixabay.com/pl/sky-d%C5%BA wigi-hiszpania-emigracja-1277653/ |
Tak, jak już pisałam - smutne to, że nie dla wszystkich młodych Polaków wystarcza pracy. W małych powiatowych miasteczkach, gdzie przed laty - przed tzw. transformacją "tętniły" życiem zakłady pracy - dziś już ich nie ma. Zostały zlikwidowane, wysprzedane, a nowy właściciel - "prywaciarz" prowadzi biznes już "po swojemu". Smutne to wszystko....Młody człowiek kończy szkołę średnią, studiuje i co dalej? ( studia to też wielokrotnie tylko "przechowalnia", "fabryka" kolejnych bezrobotnych magistrów. Po transformacji - ciągle brak stanowisk pracy. Ano tak, jak tyle zakładów pracy zlikwidowano, to jak może być inaczej? Kiedyś młody człowiek wkraczający w życie wiedział, że skończy szkołę średnią, zdobędzie zawód i będzie mógł się usamodzielnić tzn. podjąć stałą pracę, odkładać na własne mieszkanie, założyć rodzinę. A dziś?
Młodzi kończą szkołę i co? Ano "lądują" w rejestrze bezrobotnych albo wyjeżdżają na własną rękę w poszukiwaniu chleba. W większości za pośrednictwem różnych agencji, które pobierają opłaty za pośrednictwo. Nieliczni, ci znający język angielski czy niemiecki, ci przebojowi - załatwiają sobie pracę zagranicą na własną rękę - ci nie płacą, jak mówią "haraczu".
Marcin
jeździ już cztery lata...
"Pierwszy
raz wyjechałem w styczniu 2011 roku. Pracowałem do kwietnia. Pięć
tygodni odpoczywałem i z powrotem. Opłaca się. Mam umowę,
opłacony ZUS" - zaczyna swoją opowieść.
Pochodzi
z małej wioski. W najbliższym mieście pracy jak na lekarstwo.
Szukał więc roboty za
granicą.
"Pytałem znajomych, szukałem kontaktu. W końcu trafiłem.
Kolega mi załatwił. Razem jeździmy" - mówi. To ich podróż
"za
chlebem"-
bo jak inaczej nazwać taką podróż, kiedy to ani wycieczka, ani
urlop, a jedynie realna szansa zarobku. Pieniądze są potrzebne
Marcinowi, jak wielu innym młodym ludziom. Starsi mają przeważnie
już emerytury czy renty. Marcin założył rodzinę. Ma żonę i
dwoje dzieci. Jak większość młodych małżeństw są na tzw.
dorobku. By zarobić na godziwą wypłatę, Marcin już cztery lata
pokonuje razem z kolegami (cała obsada auta) - 2,5 tysiąca km w
jedną stronę.
Wyboistą drogą wiejską, autostradą, promem i znowu autostradą...
Jadą
najpierw kilkadziesiąt kilometrów do miasta, z którego mkną 200
kilometrów autostradą do Gdańska. "Stamtąd następne 500 km
promem do Szwecji, a później już tylko 1800 kilometrów do
Norwegii. Zajmuje nam to dobę" - uśmiecha się Marcin. Jego
wyjazd to cały "ceremoniał": Trzeba się przygotować nie
tylko psychicznie, aby móc potem pokonać rozłąkę, radzić sobie
z tęsknotą za najbliższymi, za ojczyzną), ale też fizycznie, a
także mieć kasę na drogę (paliwo, prowiant). No cóż, Marcin jest zadowolony, bo mógł kupić sobie mały domek, w którym została jego żona z dwójką dzieci. Marcin może pozwolić sobie na rodzinę.... A co mają zrobić inni w jego małej wiosce? Ci, którzy nie mają takiej odwagi, determinacji, by jechać za chlebem?
Oni rejestrują się w PUP, jakiś czas dostają symboliczny zasiłek, później już nie. Mogą liczyć na zasiłek z takich instytucji jak: MOPS lub GOPS ( w zależności od miejsca zamieszkania). Mogą też liczyć na to, że przyjmie ich jakiś "lokalny prywaciarz". No wtedy to on dyktuje stawki - warunki pracy i płacy. Jak się nie podoba to "wynocha" - na to stanowisko czekają inni. Niestety do tego doszło. Smutne to....
Większość młodych mieszka z rodzicami i przy nich się utrzymuje. Nie zakładają rodzin, bo ich wielokrotnie nie stać. Jeśli nawet komu się "przytrafi" być ojcem, to w tzw. nieformalnym związku. Smutne to.....
Niedawno opublikowano rejestr biedy w Polsce. Smutne dane....