Trzeba przypominać, pamiętać, by być czujnym i doceniać to, co jest tak ważnym dla nas. Wspomnienie zamieszczono na: link https://wiadomosci.onet.pl/kraj/wojenne-wspomnienia-w-liscie-do-redakcji-moja-niepodleglosc/pthq1hc
Wojenne wspomnienia w liście do redakcji. "Moja niepodległość" - Dali nam jeden mały pokoik-izbę. Każdy przydał się do pracy, aby ja byłam za mała. Ojciec był stróżem, mama z bratem Jankiem rżnęli drzewo, układali i nosili na strych. Czasem siedziałam cicho na tym strychu, widziałam, jak chowali się tam Żydzi w kominach. Mama kazała mi nie patrzeć i nic nie mówić - relacjonuje mama jednej z naszych czytelniczek, która przysłała jej wspomnienia w liście do redakcji.
Gorąco zachęcamy do nadsyłania listów pod adres listydoredakcji@redakcjaonet.pl.
Poniżej publikujemy pełną treść listu naszej czytelniczki. Wyzwolenie, Wolność, wreszcie wojna się skończyła! Pamiętasz mamo te słowa z 1945 roku? - zapytałam swoją mamę rozważając o niepodległości. W moim domu rodzinnym często słyszałam o wojnie. Wiedziałam, że mama była wysiedlona, jej brat zginął w Oświęcimiu, że mój ojciec pracował jako młody chłopak u Niemca, a jego ojciec-mój dziadek Antoni Rupiński został stracony w Obozie Koncentracyjnym Stutthof. Wychowana w takiej atmosferze wielokrotnie zastanawiałam się nad tym: co mogło czuć dziecko, co czuli ludzie w tamtych nieludzkich czasach. Co wtedy dla mojej mamy znaczyło słowo Niepodległość? - Tak, pamiętam – wspomina mama. - Pierwsze moje myśli w dniu wyzwolenia to: jedzenie, spokojne spanie, brak strachu, chowania się przed nalotami niemieckich samolotów, przed łapankami. No i co najważniejsze - powrót do naszego domu, do pieska, bo on wtedy musiał zostać. Wtedy jeszcze w tej radości przeplatanej bólem złych doznań, pamięcią nieludzkiego traktowania ludzi, mama nie wiedziała, że z ich domu zostały tylko zgliszcza.W maju br. Mama skończyła 83 lata. Mimo wszystko doskonale pamięta lata wojny. - 30 listopada 1940 roku niemiecka żandarmeria zapukała do okien naszego domu. Dali nam 15 minut na spakowanie bagażu. Każdy członek rodziny mógł zabrać ze sobą cztery kg. Byłam najmłodsza, miałam wtedy pięć i pół roku. Kiedy mi dali czterokilogramowy plecak na plecy, to się przewróciłam. Zostało wszystko: mięso w beczkach, sprzęty, rzeczy, zwierzęta. Najbardziej mi było żal psa. Siedział ponoć cztery lata na naszej ziemi i czekał, wyglądał. Dobrzy ludzie go dokarmiali. Jednak nie doczekał naszego powrotu- wspomina ze smutkiem. Po chwili opowiada dalej: - Całe Bielawy musiały opuścić swoje domostwa. Teren ten na czas wojny posłużył Niemcom na cele wojskowe. Tak zaczęło się dla rodziny Dębińskich i kilku jeszcze innych rodzin z Bielaw – wygnanie zwane przesiedleniem. W Archiwum Państwowym w Bydgoszczy widnieje zapis: Franciszek Dębiński (ur. 15.09.1892r.) z żoną Julianną wraz z dziećmi: Władysławem (28.08.1923); Janiną (08.12.1926); Janem (28.11.1928); Stanisławą (ur.30.05.1935 r.) w Rakowie, zam. Bielawy, powiat rypiński najpierw zostali osadzeni przez okupacyjne władze niemieckie w obozie Centrali Przesiedleńczej w Toruniu, a następnie więźniowie ci skierowani zostali na teren Centralnego Gubernatorstwa. - Najpierw "bydlęcym pociągiem" zawieziono nas do Torunia na tzw."szmalcownię". To były nieludzkie warunki; mróz, aż trzeszczał, a my w tych wagonach ściśnięci jak zwierzęta na podłodze, na słomie. Bez jedzenia, bez wody. Pamiętam, jak pociąg zatrzymał się w lesie, ludzie zobaczyli kałużę wody ściętą lodem, to rozbijali ją i czym mogli czerpali tę brudną wodę, by się napić. W pociągu smród, zaduch. W toruńskiej szmalcowni spędziliśmy, a raczej przetrwaliśmy sześć tygodni. Okropny czas, do dziś pamiętam te "sztreje" do spania, jak to nazywali. Ludzie rodzili się i umierali. To wszystko na oczach wszystkich. Z Torunia część rodzin zabrali do Skierniewic, a nas do Łukowa (między Warszawą a Lublinem). Tam dali nam jeden mały pokoik-izbę. Każdy przydał się do pracy, aby ja byłam za mała. Ojciec był stróżem, mama z bratem Jankiem rżnęli drzewo, układali i nosili na strych. Czasem siedziałam cicho na tym strychu, widziałam, jak chowali się tam Żydzi w kominach. Mama kazała mi nie patrzeć i nic nie mówić. Janek miał "szmejdyk" do kucharzenia i pieczenia. Nauczył się fachu u Niemca, służył u księdza. Janka poszła do zakonu, a Władka zabrali do murarki do firmy niemieckiej. Ja chodziłam do niemieckiego przedszkola, później rok do pierwszej klasy. Nawet przystąpiłam tam do komunii. Białą sukienkę dała mi Niemka po swoich córkach. Dobra była to kobieta. Co jeszcze pamiętam? Strach. Przez pierwsze dziewięć miesięcy naszego pobytu w Łukowie biegaliśmy, nieraz nawet trzy razy w ciągu doby do schronu, by schować się przed nalotami. Czasem w schronie była woda aż po kolana. Niedaleko nas było getto żydowskie. Mama nie kazała patrzeć w tamtą stronę, tylko szybko przechodzić obok. Ja zerkałam. Widziałam, jak wychudzeni Żydzi siedzieli w kuckach, rozbierali się i układali ubrania na kupki, a później było słychać strzały.Widziałam, jak wóz drabiniasty jechał i zbierał zabitych i tych, co j eszcze żyli, wyciągali ręce i wołali: pić, jeść. Pamiętam jak najstarszy brat - Władek przysyłał nam listy, zawsze adresował na "małą Stasię". W jednym z nich napisał: "da Bóg dzień, będzie rada, to ich diabli wezmą". List "przechwycił" Polak, niby "nasz" i doniósł gdzie trzeba - wspomina ze smutkiem mama, Ja czytam w dokumentach: Władysław Dębiński, ur. 28.8.1923 r. w Rakowie przywieziony został do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu Auschwitz transportem z Lublina jako więzień polityczny o numerze 1937. Już 12.12.1941 r. figurował w rejestrze straconych. Ten, który go zadenuncjował, przeżył wojnę, żył jeszcze sporo lat. Rodzina Dębińskich z chorą Julianną i bez Władka wrócili na Bielawy. Jechali dziewięć dni wozem drabiniastym z plandeką. Zmęczeni ludzie, wychudzony i słaby koń. Często szli za wozem. - Na wozie siedziała schorowana mama i trochę rzeczy - dobytek cały. Czasem dobrzy ludzie nakarmili i dali przespać w stodole, a czasem przepędzili. W palmową niedzielę roku 1945 dochodziliśmy do Bielaw. Wyglądamy naszego domu, a tam "gołe płaty ziemi". Na Wielkanoc przyjęła nas ciotka z Wiktorowa.
Dla rodziny Dębińskich oraz dla milionów rodzin w Polsce rozpoczęła się Niepodległość.
Wspomnienie spisała Alicja Rupińska - córka.
Wspomnienie spisała Alicja Rupińska - córka.
Na zdjęciu - Stanisława Rupińska ( Dębińska) od lewej przy kuli
Wspomnienie spisano w roku 2019.